Główny Szlak Beskidzki Wschodniokarpacki

Sianki – Stóg (STOH)

POST  I



           Podejmując decyzję wędrówki dalej na wschód szlakiem wschodniokarpackim należy trochę lepiej się do tego przygotować, chcę tu o tym napisać, czyli:

Jak przejść Główny Szlak Beskidzki Wschodniokarpacki, przeżyć, nie dać się zjeść i być zadowolonym!

      Główny Szlak Beskidzki jak wiadomo swój start ma w uroczym Ustroń Zdroju i nie jest istotne czy ktoś będzie go zaczynał w rynku czy na dworcu, po prostu startujemy z 
Ustronia Zdroju i już.

Patrząc na mapy widzimy, że ciągnie się on cały czas na wschód aż do granic naszego kraju i nie trzeba być tu uczonym ani filozofem żeby stwierdzić, że na jego końcu dziwnie zakręca w prawo i kończy się w Wołosatym, czy tak zawsze było? No właśnie, nie było!

Sięgając wiele lat wstecz, bo do Drugiej Rzeczypospolitej zobaczymy, że granice Polski miały zupełnie inny przebieg zwłaszcza na wschodzie i nie miały swojego końca tu gdzie obecnie tylko ciągnęły się dalej wiele dziesiątek kilometrów.

Szlaki, którymi obecnie wędrujemy mają różną historię jedne bardzo krótką, inne sięgającą wiele wiele lat wstecz i tak jest z naszym Głównym Szlakiem Beskidzkim.



W tym samym czasie, gdy na obecnym terenach naszego kraju coraz żywiej rozwijał się ruch turystyki górskiej równolegle na kresach wschodnich rozpoczęto propagowanie tej formy wypoczynku, powstawały liczne uzdrowiska i szlaki wędrówkowe przecinane schroniskami. Opracowywano wiele atrakcyjnych tras pasmami Bieszczad Wschodnich Gorganów Świdowca, Czarnohory. 
Znane nazwiska minn.  to Kazimierz Sosnowski i Mieczysław Orłowicz  inicjatorzy i twórcy GSB okresu międzywojennego.
Tak  powstał  ciąg dalszy Głównego Szlaku Beskidzkiego dochodzący do Czarnohory i otrzymał piękną nazwę marszałka Józefa Piłsudskiego.
 Pomysł był taki, żeby ciągnąć szlak dalej do Czarnohory, Gór Czywczyńskich i dalej i gdyby nie wybuch drugiej wojny światowej, i nie rozlanie się komunistycznej zarazy, kto wie gdzie szlak dochodziłby dziś.
 Aktualnie w Polsce mamy około 500km dokładając część ukraińską jest o około
 (wg różnych źródeł) 350km więcej.

Przewodniki przedwojenne opisują trasę Głownego Szlaku Beskidzkiego Wschodniokarpackiego ciągnącą się z Sianek do STOHA tj. styku trzech granic a ostatnie wpisy tuż przed wojną podają Klauzę Szybene kilka kilometrów za Stohem, istotny jest też kolor, bo na całej długości miał on obowiązkowy kolor biało czerwono biały.

Tak oto klaruje nam się jasno całości Głównego Szlaku Beskidzkiego Ustroń Wołosate Sianki Stoh, wschodniokarpacka jego cześć Sianki - Stoh.

Trudno jest analizować informację o szlakach z tamtych lat, łączyć to z ówczesnymi mapkami następnie wprowadzać sensowną trasę do obecnych map starałem się zrobić to najlepiej jak tylko umiałem. Mapy WIG lat trzydziestych, były na tamte czasy a i nie tylko tamte bardzo dokładne, wszak nawet obecni kartografowie czerpią z nich informacje. 
Współcześnie jest trochę map, które są dość pomocne, ale nie ma pełnego pokrycia tamtejszych terenów ( ja nie znalazłem) a na tych, co są nie ma uwzględnionych miejsc przebiegu szlaku wschodniokarpackiego. Można spotkać na ścieżkach  tabliczki z napisem „trans karpacki szlak” to po części odpowiada naszemu szlakowi.

Stare opisy a mapki mają pewne rozbieżności, ale jest tego racjonalne wytłumaczenie, nie są to duże różnice i nie należy zawracać sobie nimi głowy. Jednym z większych jest odcinek drogi przez wsie Klimiec, Tucholka i Pławie, opis mówi, że idziemy dalej drogą przez wsie i dochodzimy do Trościana przed Sławskim natomiast trasa na mapie pokazuje równoległą drogę bardziej odpowiadającą idei wędrowania.

Trościan to miejsce do uprawiania narciarstwa i opis może tyczyć się wędrówek zimowych tak tez sobie to tłumaczyłem.

Blisko sto lat po tamtych czasach musimy uwzględniać zmiany, jakie mogły powstać, zabudowania, wykopy, tereny prywatne i inne ukształtowanie terenu.

Całość trasy jest trudniejsza niż w obecnej polskiej części choćby, dlatego że brak usytuowanych na jej przebiegu schronisk i trudniejszy dostęp do uzupełniania zapasów, poza tym język troszkę przeszkadza oraz czasem niereformowalni pogranicznicy, z którymi chcąc nie chcąc możemy się spotykać na początku i na końcu szlaku.

Wszystko jest do przejścia skoro mnie udało się przejść samemu całość a potem ponownie z dwoma osobami i wcale nie byliśmy profesjonalistami to da się zrobić.



Z rzeczy, które bez wątpienia lepiej mieć w plecaku to kuchenkę z gazem plus zapas, gaz na trasie wędrówki bardzo trudno dokupić wręcz się nie da, można ewentualnie pomyśleć o kuchence na paliwo ciekłe, bo o benzynę łatwiej.

Filtr do wody, często woda, którą spotykamy idąc nie budzi w nas jakichkolwiek wątpliwości, ale czasem jest problem żeby ją w ogóle zdobyć i wtedy nie możemy być wybredni czerpiemy skąd się da a dmuchając na zimne filtrujemy, bakterie bywają różne i na jednego nie działają a innego rozłożą.

Namiot, o nim nie muszę wiele pisać, bo gwarantuje nam wielką niezależność a rozkładać można praktycznie wszędzie no może prawie wszędzie, warto tutaj nadmienić ważną radę, że lepiej nie rozkładać namiotu w pobliżu zamieszkałych terenów w taki sposób, że będziemy widoczni z daleka to tak z rozsądku, łobuzerka zwłaszcza ta po procentowych napojach, bo taka może się trafić, może się zainteresować widocznymi namiotami. Jeżeli nie mamy wyboru idziemy do pierwszego lepszego gospodarza i prosimy czy można rozłożyć na noc Pałatkę (namiot) na jego podwórku i sprawę mamy jasną, nie zaszkodzi zapytać ile płacimy, za pozwolenie raczej nic nie chcą.  Nie zostawiamy jedzenia na wierzchu i staramy się włożyć wszystko do namiotu.

Jedzonko musi nam starczyć na 2-3 dni do miejsca gdzie jesteśmy pewni, że uzupełnimy zapasy opiszę to później gdzie. 
Paszport i jego ksero musimy wiadomo mieć i musimy wiedzieć gdzie go mamy, może być potrzebny prawie wyłącznie w strefach przygranicznych, choć może też żądać konduktor wpuszczający nas do pociągu.

W strefie przygranicznej jest dużym prawdopodobieństwem, że będziemy legitymowani i nie należy się złościć tylko z uśmiechem do tego podchodzić czasem tacy ludzie są nawet pomocni i coś podpowiadają czując się ważni, że nas sprawdzają no i wiedzą więcej niż my o tymże terenie.

Bezpieczeństwo, na całym szlaku jest bezpiecznie tak jak u nas no może prawie, od ludzi raczej nam nic nie grozi, jeśli chodzi o zwierzynę to przeszedłem wiele setek kilometrów po tych terenach i niebezpiecznych nie spotkałem, zabezpieczam się w gaz pieprzowy, którego jeszcze nie użyłem, zawsze mam jedną racę ratunkową, zwykły pieprz prawdziwy mielony (kilka torebek) oraz coś takiego, co się nazywa DAZER.

Może wydawać się śmieszne, ale śpiąc w namiocie nigdy nie wiemy, co może zwabić do nas  jakiegoś gryzonia  czy to małego czy dużego, pieprzu nikt nie lubi wąchać (chyba) posypuje, więc pieprzem miejsce wokoło namiotu i tyle.

Dazer, małe urządzenie, które może nam być bardzo pomocne albo nawet uratować tyłek gdyż jest to nic innego jak ultradźwiękowy odstraszacz psów itp. Na nas ludzi to nie działa, bo go nie słyszymy, dla psów jest dźwiękiem nie do wytrzymania. (UWAGA nie działa na każdego, pies może być głuchy, ale lepiej to mieć niż nie).

Waluta, jadąc na Ukrainę dobrze mieć dolary i wymienić je będąc tranzytem we Lwowie to najlepszy sposób zwłaszcza przelicznik, owszem można też wymienić same złotówki i to się opłaci bardziej niż w Polsce, ale optymalnie jest mieć ze sobą dolary.

Kantory we Lwowie, co niektóre są czynne już bardzo wcześnie ostatecznie można też skorzystać z bankomatu, ja wymieniałem różnie ostatnio kupowałem w krakowskim kantorze przed wyjazdem, przelicznik był trochę mnie korzystny, ale nie byłem pewny, że zdążę we Lwowie, potem okazało się, że mimo 6tej rano było gdzie wymienić.

Plecak, starajmy się plecak pakować tak, aby był w miarę wąski chodzi o to, że będą miejsca do przejścia gdzie kosodrzewina bardzo nam to utrudni, ja już kilka rzeczy oberwałem przy plecaku przeciskając się pomiędzy jej gałęziami.
Śpiwór w miarę ciepły, bywają chłodne noce a to, że idziemy w okresie wakacyjnym nie znaczy że będzie ciepełko. W Czarnohorze mija się symboliczny grób dwóch chłopaczków którzy zamarzli, w lipcu! Dlatego też zawsze do plecaka nie zapomnijmy zapakować folii NRC gdziekolwiek się wybieramy.

Jedzonko, liofy wiadomo, ale to drogie, no to może być kasza ryż itp., co można ugotować.

Dobrze jest zabrać ze sobą sól kamienną do zabezpieczenia ewentualnej wędliny, jeżeli taką kupimy choćby popularne SOŁO tak zabezpieczone jedzonko można nieść dłużej.

Oświetlenie, jeżeli wędrujemy sami to musimy mieć minimum dwa źródła światła, bo jak nam wysiądzie jedno to kaplica, gdy idzie nas więcej wystarczą czołówki u każdego.

Tamtejszy odpowiednik naszego GOPR-u ma numer 01 101 nigdy nie sprawdzałem i nie wiem jak działają, ja dawałem znać do kraju minimum raz dziennie gdzie jestem, podając współrzędne.

Biwakowanie połączone z ogniskiem nie jest niczym nadzwyczajnym wręcz normalnym gdziekolwiek się jest. Wędrując w okresie wakacyjnym jest dość duży ruch jak na ukraińskie zwyczaje i namioty z ogniskiem można spotkać praktycznie wszędzie.

Przechodząc obok jeziora niesamowitego widzieliśmy namioty ogniska i ludzi kapiących się, sami tam rozkładaliśmy namiot, ale tylko na czas burzy, bo te latem bywają częste.

Źródła wody, jeżeli mamy zaznaczone na mapce jakieś źródełko nie znaczy ze jest tam ono na 100 procent, niektóre są inne wysychają i powstają w nowych miejscach nawet w ciągu jednego roku. Szukając wody patrzmy za rzeczkami mniej za źródłami.

GPS, dla mnie niezastąpiony, choć przy nim tez da się pobłądzić tak miałem na Pikuju, gdy byłem tam pierwszy raz w gęstej mgle.
GPS nie zwalnia z myślenia!!!
 Staramy się pilnować tracka, przy którym idziemy, nie zapominajmy o bateriach do GPSa tak, aby starczyło do końca wędrówki plus zapas. Zwykłe paluszki idzie kupić przechodząc przez niektóre mieściny.
Warto kupić sobie lokalną kartę SIM do telefonu i mieć ukraińskiego operatora bo jakby nie było to jest tańsze, ja mam MTC ale ostatnio znajomi mówili, że pozostałe są lepsze a MTC stał się najgorszym, nie wiem jak to jest fakt, że są miejsca bez zasięgu, na szczęście mając Polską komórkę loguje się ona do każdego.

Jako Polak zawsze noszę ze sobą niewielką flagę i jestem z tego dumny?

Wiemy dobrze, że wędrujemy po terenach kiedyś należących do Polski, nie musimy o to się wykłócać z Ukraińcami, bo to nic dobrego nie wnosi, jedna Ukrainka powiedziała mi „nasze czy wasze ja najbardziej chciałabym żeby był spokój nie wojna”.

Będziemy mijać na trasie dziesiątki naszych kochanych słupków, z co niektórymi warto robić sobie fotki.

No to ruszamy na spotkanie z WIELKĄ PRZYGODĄ - HISTORIĄ, POWODZENIA.



Obecnie jest bardzo dużo połączeń z Polski do Lwowa, jeżdżą przede wszystkim Ukraińcy zapewne pracujący w Polsce i nie tylko.

Ruszamy do Lwowa, bo z niego najlepiej jechać dalej, oczywiście, jeżeli ktoś chce może jechać np. do Samboru i tam poczekać na pociąg z Lwowa do Sianek, ale sprawdzony sposób to taki, że jedziemy do Lwowa tam w zależności gdzie dojechaliśmy przechodzimy na Dworzec Przemyski, jeżeli wysiadamy na Dworcu Stryjski to jedziemy do głównego taryfą lub marszrutka nr 10 do końcowego przystanku przy samym dworcu cena 4-5 hrywien.

Następnie stojąc przodem do frontu skręcamy w lewo i idziemy do mieszczącego się obok  Dworca Przemyskiego ok 10 minut spacerkiem, tam kupujemy bilet do Sianek im wcześniej tym lepiej, przed wyjazdem ze Lwowa  korzystamy z kantoru. Dobrze jest przyjechać bezpośrednio do  Dworca  Głównego, są takie autobusy z Polski, odpada nam tranzyt po Lwowie zwłaszcza jak się nie ma jeszcze hrywien.

Dobrze jest zapoznać się wcześniej z godzinami odjazdu pociągów do Sianek i tak przyjechać do Lwowa, aby zdążyć na ten najwcześniejszy, ale najważniejsze jest, aby nie zajeżdżać na miejsce w nocy, bo to trochę problem, w same wakacje może nie, ale musimy od razu myśleć gdzie spać.

Pociąg do Sianek jedzie kilka godzin, bo to około 160km, pod koniec jazdy warto oglądać widoczki, bo pewien odcinek jedziemy prawie po samej granicy, widać San i nasze słupki graniczne.

Wysiadamy w Siankach i zanim się obejrzymy zacznie nas ktoś legitymować, choć nie koniecznie, bo co prawda tylko raz, ale za to w okresie wakacyjnym nikt nigdzie mnie nie sprawdzał. My mówimy, że idziemy w stronę Pikuj i oni to dobrze znają.

Na dworcu rozprostowanie kości ewentualne przepakowanie włączamy GPS i ruszamy, patrząc przodem do napisu SIANKI idziemy na południe, czyli w prawo do końca peronu dalej schodzimy z peronu i idziemy ścieżką pomiędzy pierwszym a drugim torowiskiem z lewej strony.  
Po kilkudziesięciu metrach tory z lewej naszej strony się kończą, więc przechodzimy o jedne w prawo tak, aby mieć znów jedno torowisko po naszej lewej stronie.
 Po następnych kilkudziesięciu metrach może trochę więcej, bo od samego peronu będzie to już około 200-300 metrów mamy po lewej stronie niewielką murowana jakąś rozdzielnice, szopę za nią skręcamy w lewo schodzimy ścieżką z torowiska, jeżeli ktoś pójdzie dalej to widać niedaleki przejazd przez tory i tam można zejść tez w lewo obie te drogi wyprowadzą nas do głównej szosy na Użok. 

Oryginalniej jest skręcić wcześniej a dochodząc do pierwszego drzewa mamy stary znaczek szlaku żółtego, który będziemy dość często spotykać jak i czerwony.

Wychodzimy na główną drogę na Użok i idziemy mijając po drodze kilka domów, dochodzimy  do zakrętu w prawo a na wprost mamy  pomnik. 



Jesteśmy w miejscu gdzie możemy iść w dwojaki sposób z lewej lub prawej strony pomnika wychodzimy do góry, tam skręcamy w lewo napotykamy znaczki żółte i trzymamy się ścieżki idziemy cały czas grzbietem leśnym, przyjemną ścieżką.

Drugi sposób bardziej oryginalny to skręcamy od razu w lewo mijamy pobliski mały letniskowy domek i idziemy polną drogą mając po prawej las po lewej pola i też las.

Obie te drogi zaprowadzą nas w to samo miejsce, czyli na odbicie w lewo do wsi HNYLA obecnie Karpackie. Pilnujmy się śladu GPS.


Można zrobić sobie też wycieczkę idąc dalej droga w prawo dochodząc do strażnicy i samej Przełęcz Użok, przy odrobinie szczęścia za pozwoleniem pograniczników i w towarzystwie jest możliwe podejście do umownych Polskich źródeł Sanu słupek graniczny 224, ale przy obecnej sytuacji politycznej z reguły odmawiają.




Wracając w stronę owego pomnika odchodzimy od strażnicy i mijamy ostatni domek po prawej stronie, można wejść na plac i jest tam studnia gdzie jest okazja uzupełnić wodę, pograniczniki wiedzą, można zapytać  a z drogi tej studzienki nie widać.

Przechodzimy przez wieś HNYLA i w zależności czy idziemy dalej czy chcielibyśmy już zanocować we wsi pukamy do jedynego baru i prosimy o nocleg, jeżeli nie jest to dzień, kiedy będzie potańcówka to możemy na sali rozłożyć karimatę, śpiwór i spokojnie się przespać bez rozkładania namiotu, jeżeli sala jest zajęta pytamy gdzie można i oni nam pomogą.

Jeżeli jednak mamy dużo czasu i chcemy iść dalej no to przechodzimy tylko przez wieś i idziemy na wprost, wychodzimy za domami tam pilnując GPS idziemy dalej można też ukształtowaniem terenu iść znowu głównym grzbietem prowadzącym do lasu, trzymamy się dróżki i w ten sposób dojdziemy do głównej ścieżki  prowadzącej  prosta na Pikuj. 
 Oryginalnie wejście to ma miejsce przed Górą Starostyna,  jeszcze tego nie rozpracowałem i ścieżka prowadzi nas wychodząc tuz za Starostyną, zaznaczyłem na tracku prawdopodobne miejsce przejścia. Przechodziłem przez Starostynę wędrując po raz pierwszy, omijałem wtedy wieś Hnyle łukiem jak prowadził obecny inny szlak.

 Droga do najwyższego szczytu Bieszczad Wschodnich Pikuja ciągnie się bardzo malowniczym grzbietem mając po obu stronach doliny z wioskami.
Dochodzimy do Góry Pikuj, przy samym betonowym znaku skręcamy w lewo pod kontem 90 stopni i schodzimy w dól.





Od Starostyny spotykamy sporadycznie znaki żółte i czerwone.
Schodząc z Pikuja cały czas prosto musimy uważać na gęstą kosodrzewinę choć ta prawdziwie gęsta dopiero przed nami.
   




Na powyższej fotografii mamy widok na nasza trasę z Pikuja, my idziemy prosto prawą stroną a w dali widać po lewej stronie jakąś ścieżkę muszę ją dopiero sprawdzić, my idziemy trzymając się śladu GPS oraz możemy przez jakiś czas znaków.


Trasa z Pikuja jest dość przyjemna, kiedyś idąc pierwszy raz miała dużo powalonych drzew i bardzo wydłużała się w tym miejscu wędrówka, ostatnim razem mile zaskoczył nas fakt, że ktoś  trasę przeczyścił, później też trafiają się odcinki odświeżone i udrożnione, jednak jest jeszcze wiele miejsc, które mam nadzieje ktoś wcześniej czy później przeczyści.
Z Pikuja ruszamy około 10.30 i dochodzimy około 14tej do baru - motelu przy trasie M06, to tak orientacyjnie przy średnio szybkim tempie. Początkowo odcinek idziemy lasem, po pewnym czasie wychodzimy na pola i idziemy polną drogą mając po prawej pola, i dolinki z zabudowaniami oraz pojawiacą się chwilami w dali owa trasa, do której dojdziemy.
Trzymając się z lewej strony drzew i śladu GPS dochodzimy do linii wysokiego napięcia przechodzimy pod nią, numer na żelaznym słupie 85 dalej idziemy bacząc dobrze na ślad, bo łatwo zejść z wyznaczonej trasy. Następnym odnośnikiem jest maszt nadajnika zapewne GSM, skręcamy w prawo mijamy sporadycznie znaczki koloru żółtego, dalej już prosto do wspomnianego baru przy drodze M06.
Przez całą drogę a więc od Pikuja a dokładniej jeszcze od okolic Starostyny nie ma specjalnej możliwości uzupełnienia wody, jeżeli nas przyciśnie trzeba zejść w bok gdzieś niżej do jakiegoś strumyka, my przechodzimy obok  starego raczej nie czynnego motelu dochodzimy do drogi przechodzimy na drugą stronę i robimy odpoczynek przy barze.
Jest to jedno z tych miejsc gdzie można zakończyć kilkudniową wędrówkę i rozpocząć dalej następnym razem. Problem jednak jest taki, że ja miałem trudności w zabraniu się z tego miejsca do Lwowa, lepsza opcja to dobry dzień drogi dalej lub półtora do wsi Lawocne, tam pociągiem w kier. Lwowa.
Dalej z trasy M06 oryginalna trasa prowadziła dokładnie przez posiadłość tego motelu baru, przeszliśmy tędy wszyscy po wcześniejszej zgodzie gospodarzy, jednak jest to bardzo utrudnione i zarośnięte, i tylko wcześniejsze obliczenia oraz spotykane w tej gęstwie stare znaki żółte utwierdzały nas w tym, że dobrze idziemy.
Alternatywą na ten niewielki odcinek jest dróżka, na którą wejdziemy idąc od baru ulicą na północ jakieś 300 metrów jak pokazuje GPS, ale to i dalszy ciąg niebawem w następnym poście Pozdrawiam hej hej.