Główny Szlak
Beskidzki Wschodniokarpacki
Sianki –
Stóg (STOH)
POST I
POST I
Podejmując decyzję wędrówki dalej na wschód szlakiem wschodniokarpackim
należy trochę lepiej się do tego przygotować, chcę tu o tym napisać, czyli:
Jak przejść
Główny Szlak Beskidzki Wschodniokarpacki, przeżyć, nie dać się zjeść i być zadowolonym!
Główny
Szlak Beskidzki jak wiadomo swój start ma w uroczym Ustroń Zdroju i nie jest
istotne czy ktoś będzie go zaczynał w rynku czy na dworcu, po prostu startujemy
z
Ustronia Zdroju i już.
Ustronia Zdroju i już.
Patrząc na mapy widzimy, że ciągnie się on cały
czas na wschód aż do granic naszego kraju i nie trzeba być tu uczonym ani
filozofem żeby stwierdzić, że na jego końcu dziwnie zakręca w prawo i kończy
się w Wołosatym, czy tak zawsze było? No właśnie, nie było!
Sięgając wiele lat wstecz, bo do Drugiej
Rzeczypospolitej zobaczymy, że granice Polski miały zupełnie inny przebieg
zwłaszcza na wschodzie i nie miały swojego końca tu gdzie obecnie tylko
ciągnęły się dalej wiele dziesiątek kilometrów.
Szlaki, którymi obecnie wędrujemy mają różną
historię jedne bardzo krótką, inne sięgającą wiele wiele lat wstecz i tak jest z
naszym Głównym Szlakiem Beskidzkim.
W tym samym czasie, gdy na obecnym terenach
naszego kraju coraz żywiej rozwijał się ruch turystyki górskiej równolegle na
kresach wschodnich rozpoczęto propagowanie tej formy wypoczynku,
powstawały liczne uzdrowiska i szlaki wędrówkowe przecinane schroniskami.
Opracowywano wiele atrakcyjnych tras pasmami Bieszczad Wschodnich Gorganów
Świdowca, Czarnohory.
Znane nazwiska minn. to Kazimierz Sosnowski i Mieczysław Orłowicz inicjatorzy i twórcy GSB okresu międzywojennego.
Tak powstał ciąg dalszy Głównego Szlaku Beskidzkiego dochodzący do Czarnohory i otrzymał piękną nazwę marszałka Józefa Piłsudskiego.
Pomysł był taki, żeby ciągnąć szlak dalej do Czarnohory, Gór Czywczyńskich i dalej i gdyby nie wybuch drugiej wojny światowej, i nie rozlanie się komunistycznej zarazy, kto wie gdzie szlak dochodziłby dziś.
Aktualnie w Polsce mamy około 500km dokładając część ukraińską jest o około
(wg różnych źródeł) 350km więcej.
Znane nazwiska minn. to Kazimierz Sosnowski i Mieczysław Orłowicz inicjatorzy i twórcy GSB okresu międzywojennego.
Tak powstał ciąg dalszy Głównego Szlaku Beskidzkiego dochodzący do Czarnohory i otrzymał piękną nazwę marszałka Józefa Piłsudskiego.
Pomysł był taki, żeby ciągnąć szlak dalej do Czarnohory, Gór Czywczyńskich i dalej i gdyby nie wybuch drugiej wojny światowej, i nie rozlanie się komunistycznej zarazy, kto wie gdzie szlak dochodziłby dziś.
Aktualnie w Polsce mamy około 500km dokładając część ukraińską jest o około
(wg różnych źródeł) 350km więcej.
Przewodniki przedwojenne opisują trasę Głownego Szlaku
Beskidzkiego Wschodniokarpackiego ciągnącą się z Sianek do STOHA tj. styku trzech granic a
ostatnie wpisy tuż przed wojną podają Klauzę Szybene kilka kilometrów za
Stohem, istotny jest też kolor, bo na całej długości miał on obowiązkowy kolor
biało czerwono biały.
Tak oto klaruje nam się jasno całości
Głównego Szlaku Beskidzkiego Ustroń Wołosate Sianki Stoh, wschodniokarpacka jego cześć
Sianki - Stoh.
Trudno jest analizować informację o szlakach
z tamtych lat, łączyć to z ówczesnymi mapkami następnie wprowadzać sensowną
trasę do obecnych map, starałem się zrobić to najlepiej jak tylko umiałem. Mapy WIG lat trzydziestych, były na
tamte czasy a i nie tylko tamte bardzo dokładne, wszak nawet obecni
kartografowie czerpią z nich informacje.
Współcześnie jest trochę map, które są dość pomocne, ale nie ma pełnego pokrycia tamtejszych terenów ( ja nie znalazłem) a na tych, co są nie ma uwzględnionych miejsc przebiegu szlaku wschodniokarpackiego. Można spotkać na ścieżkach tabliczki z napisem „trans karpacki szlak” to po części odpowiada naszemu szlakowi.
Współcześnie jest trochę map, które są dość pomocne, ale nie ma pełnego pokrycia tamtejszych terenów ( ja nie znalazłem) a na tych, co są nie ma uwzględnionych miejsc przebiegu szlaku wschodniokarpackiego. Można spotkać na ścieżkach tabliczki z napisem „trans karpacki szlak” to po części odpowiada naszemu szlakowi.
Stare opisy a mapki mają pewne rozbieżności,
ale jest tego racjonalne wytłumaczenie, nie są to duże różnice i nie
należy zawracać sobie nimi głowy. Jednym z większych jest odcinek drogi przez
wsie Klimiec, Tucholka i Pławie, opis mówi, że idziemy dalej drogą przez wsie i
dochodzimy do Trościana przed Sławskim natomiast trasa na mapie pokazuje
równoległą drogę bardziej odpowiadającą idei wędrowania.
Trościan to miejsce do uprawiania
narciarstwa i opis może tyczyć się wędrówek zimowych tak tez sobie to
tłumaczyłem.
Blisko sto lat po tamtych czasach musimy
uwzględniać zmiany, jakie mogły powstać, zabudowania, wykopy, tereny prywatne i
inne ukształtowanie terenu.
Całość trasy jest trudniejsza niż w obecnej
polskiej części choćby, dlatego że brak usytuowanych na jej przebiegu schronisk i
trudniejszy dostęp do uzupełniania zapasów, poza tym język troszkę przeszkadza
oraz czasem niereformowalni pogranicznicy, z którymi chcąc nie chcąc możemy się
spotykać na początku i na końcu szlaku.
Wszystko jest do przejścia skoro mnie udało
się przejść samemu całość a potem ponownie z dwoma osobami i wcale nie byliśmy
profesjonalistami to da się zrobić.
Z rzeczy, które bez wątpienia lepiej mieć w
plecaku to kuchenkę z gazem plus zapas, gaz na trasie wędrówki bardzo trudno
dokupić wręcz się nie da, można ewentualnie pomyśleć o kuchence na paliwo ciekłe,
bo o benzynę łatwiej.
Filtr do wody, często woda, którą spotykamy
idąc nie budzi w nas jakichkolwiek wątpliwości, ale czasem jest problem żeby ją
w ogóle zdobyć i wtedy nie możemy być wybredni czerpiemy skąd się da a
dmuchając na zimne filtrujemy, bakterie bywają różne i na jednego nie działają
a innego rozłożą.
Namiot, o nim nie muszę wiele pisać, bo
gwarantuje nam wielką niezależność a rozkładać można praktycznie wszędzie no
może prawie wszędzie, warto tutaj nadmienić ważną radę, że lepiej nie rozkładać
namiotu w pobliżu zamieszkałych terenów w taki sposób, że będziemy widoczni z
daleka to tak z rozsądku, łobuzerka zwłaszcza ta po procentowych napojach, bo
taka może się trafić, może się zainteresować widocznymi namiotami. Jeżeli nie
mamy wyboru idziemy do pierwszego lepszego gospodarza i prosimy czy można
rozłożyć na noc Pałatkę (namiot) na jego podwórku i sprawę mamy jasną, nie
zaszkodzi zapytać ile płacimy, za pozwolenie raczej nic nie chcą. Nie zostawiamy jedzenia na wierzchu i staramy
się włożyć wszystko do namiotu.
Jedzonko musi nam starczyć na 2-3 dni do
miejsca gdzie jesteśmy pewni, że uzupełnimy zapasy opiszę to później gdzie.
Paszport i jego ksero musimy wiadomo mieć i musimy wiedzieć gdzie go mamy, może być potrzebny prawie wyłącznie w strefach przygranicznych, choć może też żądać konduktor wpuszczający nas do pociągu.
Paszport i jego ksero musimy wiadomo mieć i musimy wiedzieć gdzie go mamy, może być potrzebny prawie wyłącznie w strefach przygranicznych, choć może też żądać konduktor wpuszczający nas do pociągu.
W strefie przygranicznej jest dużym prawdopodobieństwem,
że będziemy legitymowani i nie należy się złościć tylko z uśmiechem do tego
podchodzić czasem tacy ludzie są nawet pomocni i coś podpowiadają czując się ważni,
że nas sprawdzają no i wiedzą więcej niż my o tymże terenie.
Bezpieczeństwo, na całym szlaku jest
bezpiecznie tak jak u nas no może prawie, od ludzi raczej nam nic nie grozi,
jeśli chodzi o zwierzynę to przeszedłem wiele setek kilometrów po tych terenach
i niebezpiecznych nie spotkałem, zabezpieczam się w gaz pieprzowy, którego
jeszcze nie użyłem, zawsze mam jedną racę ratunkową, zwykły pieprz prawdziwy
mielony (kilka torebek) oraz coś takiego, co się nazywa DAZER.
Może wydawać się śmieszne, ale śpiąc w
namiocie nigdy nie wiemy, co może zwabić do nas jakiegoś gryzonia czy to małego
czy dużego, pieprzu nikt nie lubi wąchać (chyba) posypuje, więc pieprzem
miejsce wokoło namiotu i tyle.
Dazer, małe urządzenie, które może nam być
bardzo pomocne albo nawet uratować tyłek gdyż jest to nic innego jak ultradźwiękowy
odstraszacz psów itp. Na nas ludzi to nie działa, bo go nie słyszymy, dla psów
jest dźwiękiem nie do wytrzymania. (UWAGA nie działa na każdego, pies może być głuchy,
ale lepiej to mieć niż nie).
Waluta, jadąc na Ukrainę dobrze mieć dolary i
wymienić je będąc tranzytem we Lwowie to najlepszy sposób zwłaszcza
przelicznik, owszem można też wymienić same złotówki i to się opłaci bardziej niż
w Polsce, ale optymalnie jest mieć ze sobą dolary.
Kantory we Lwowie, co niektóre są czynne już
bardzo wcześnie ostatecznie można też skorzystać z bankomatu, ja wymieniałem
różnie ostatnio kupowałem w krakowskim kantorze przed wyjazdem, przelicznik był
trochę mnie korzystny, ale nie byłem pewny, że zdążę we Lwowie, potem okazało się,
że mimo 6tej rano było gdzie wymienić.
Plecak, starajmy się plecak pakować tak, aby
był w miarę wąski chodzi o to, że będą miejsca do przejścia gdzie kosodrzewina bardzo
nam to utrudni, ja już kilka rzeczy oberwałem przy plecaku przeciskając się
pomiędzy jej gałęziami.
Śpiwór w miarę ciepły, bywają chłodne noce a to, że idziemy w okresie wakacyjnym nie znaczy że będzie ciepełko. W Czarnohorze mija się symboliczny grób dwóch chłopaczków którzy zamarzli, w lipcu! Dlatego też zawsze do plecaka nie zapomnijmy zapakować folii NRC gdziekolwiek się wybieramy.
Śpiwór w miarę ciepły, bywają chłodne noce a to, że idziemy w okresie wakacyjnym nie znaczy że będzie ciepełko. W Czarnohorze mija się symboliczny grób dwóch chłopaczków którzy zamarzli, w lipcu! Dlatego też zawsze do plecaka nie zapomnijmy zapakować folii NRC gdziekolwiek się wybieramy.
Jedzonko, liofy wiadomo, ale to drogie, no to
może być kasza ryż itp., co można ugotować.
Dobrze jest zabrać ze sobą sól kamienną do
zabezpieczenia ewentualnej wędliny, jeżeli taką kupimy choćby popularne SOŁO
tak zabezpieczone jedzonko można nieść dłużej.
Oświetlenie, jeżeli wędrujemy sami to musimy
mieć minimum dwa źródła światła, bo jak nam wysiądzie jedno to kaplica, gdy
idzie nas więcej wystarczą czołówki u każdego.
Tamtejszy odpowiednik naszego GOPR-u ma numer
01 101 nigdy nie sprawdzałem i nie wiem jak działają, ja dawałem znać do
kraju minimum raz dziennie gdzie jestem, podając współrzędne.
Biwakowanie połączone z ogniskiem nie jest
niczym nadzwyczajnym wręcz normalnym gdziekolwiek się jest. Wędrując w okresie
wakacyjnym jest dość duży ruch jak na ukraińskie zwyczaje i namioty z ogniskiem
można spotkać praktycznie wszędzie.
Przechodząc obok jeziora niesamowitego
widzieliśmy namioty ogniska i ludzi kapiących się, sami tam rozkładaliśmy namiot,
ale tylko na czas burzy, bo te latem bywają częste.
Źródła wody, jeżeli mamy zaznaczone na mapce
jakieś źródełko nie znaczy ze jest tam ono na 100 procent, niektóre są inne
wysychają i powstają w nowych miejscach nawet w ciągu jednego roku. Szukając
wody patrzmy za rzeczkami mniej za źródłami.
GPS, dla mnie niezastąpiony, choć przy nim
tez da się pobłądzić tak miałem na Pikuju, gdy byłem tam pierwszy raz w gęstej
mgle.
GPS nie zwalnia z myślenia!!!
Staramy się pilnować tracka, przy którym idziemy, nie zapominajmy o bateriach do GPSa tak, aby starczyło do końca wędrówki plus zapas. Zwykłe paluszki idzie kupić przechodząc przez niektóre mieściny.
Warto kupić sobie lokalną kartę SIM do telefonu i mieć ukraińskiego operatora bo jakby nie było to jest tańsze, ja mam MTC ale ostatnio znajomi mówili, że pozostałe są lepsze a MTC stał się najgorszym, nie wiem jak to jest fakt, że są miejsca bez zasięgu, na szczęście mając Polską komórkę loguje się ona do każdego.
GPS nie zwalnia z myślenia!!!
Staramy się pilnować tracka, przy którym idziemy, nie zapominajmy o bateriach do GPSa tak, aby starczyło do końca wędrówki plus zapas. Zwykłe paluszki idzie kupić przechodząc przez niektóre mieściny.
Warto kupić sobie lokalną kartę SIM do telefonu i mieć ukraińskiego operatora bo jakby nie było to jest tańsze, ja mam MTC ale ostatnio znajomi mówili, że pozostałe są lepsze a MTC stał się najgorszym, nie wiem jak to jest fakt, że są miejsca bez zasięgu, na szczęście mając Polską komórkę loguje się ona do każdego.
Jako Polak zawsze noszę ze sobą niewielką
flagę i jestem z tego dumny?
Wiemy dobrze, że wędrujemy po terenach kiedyś
należących do Polski, nie musimy o to się wykłócać z Ukraińcami, bo to nic
dobrego nie wnosi, jedna Ukrainka powiedziała mi „nasze czy wasze ja najbardziej
chciałabym żeby był spokój nie wojna”.
Będziemy mijać na trasie dziesiątki naszych
kochanych słupków, z co niektórymi warto robić sobie fotki.
Obecnie jest bardzo dużo połączeń z Polski do
Lwowa, jeżdżą przede wszystkim Ukraińcy zapewne pracujący w Polsce i nie tylko.
Ruszamy do Lwowa, bo z niego najlepiej jechać
dalej, oczywiście, jeżeli ktoś chce może jechać np. do Samboru i tam poczekać na
pociąg z Lwowa do Sianek, ale sprawdzony sposób to taki, że jedziemy do Lwowa tam
w zależności gdzie dojechaliśmy przechodzimy na Dworzec Przemyski, jeżeli
wysiadamy na Dworcu Stryjski to jedziemy do głównego taryfą lub marszrutka nr
10 do końcowego przystanku przy samym dworcu cena 4-5 hrywien.
Następnie stojąc przodem do frontu
skręcamy w lewo i idziemy do mieszczącego się obok Dworca
Przemyskiego ok 10 minut spacerkiem, tam kupujemy bilet do Sianek im wcześniej tym lepiej, przed wyjazdem ze Lwowa korzystamy z kantoru. Dobrze jest przyjechać bezpośrednio do Dworca Głównego, są takie autobusy z Polski, odpada nam tranzyt po Lwowie
zwłaszcza jak się nie ma jeszcze hrywien.
Dobrze jest zapoznać się wcześniej z
godzinami odjazdu pociągów do Sianek i tak przyjechać do Lwowa, aby zdążyć na
ten najwcześniejszy, ale najważniejsze jest, aby nie zajeżdżać na miejsce w nocy,
bo to trochę problem, w same wakacje może nie, ale musimy od razu myśleć gdzie
spać.
Pociąg do Sianek jedzie kilka godzin, bo to
około 160km, pod koniec jazdy warto oglądać widoczki, bo pewien odcinek
jedziemy prawie po samej granicy, widać San i nasze słupki graniczne.
Wysiadamy w Siankach i zanim się obejrzymy
zacznie nas ktoś legitymować, choć nie koniecznie, bo co prawda tylko raz, ale
za to w okresie wakacyjnym nikt nigdzie mnie nie sprawdzał. My mówimy, że
idziemy w stronę Pikuj i oni to dobrze znają.
Na dworcu rozprostowanie kości ewentualne
przepakowanie włączamy GPS i ruszamy, patrząc przodem do napisu SIANKI idziemy na
południe, czyli w prawo do końca peronu dalej schodzimy z peronu i idziemy
ścieżką pomiędzy pierwszym a drugim torowiskiem z lewej strony.
Po kilkudziesięciu metrach tory z lewej naszej strony się kończą, więc przechodzimy o jedne w prawo tak, aby mieć znów jedno torowisko po naszej lewej stronie.
Po następnych kilkudziesięciu metrach może trochę więcej, bo od samego peronu będzie to już około 200-300 metrów mamy po lewej stronie niewielką murowana jakąś rozdzielnice, szopę za nią skręcamy w lewo schodzimy ścieżką z torowiska, jeżeli ktoś pójdzie dalej to widać niedaleki przejazd przez tory i tam można zejść tez w lewo obie te drogi wyprowadzą nas do głównej szosy na Użok.
Oryginalniej jest skręcić wcześniej a dochodząc do pierwszego drzewa mamy stary znaczek szlaku żółtego, który będziemy dość często spotykać jak i czerwony.
Po kilkudziesięciu metrach tory z lewej naszej strony się kończą, więc przechodzimy o jedne w prawo tak, aby mieć znów jedno torowisko po naszej lewej stronie.
Po następnych kilkudziesięciu metrach może trochę więcej, bo od samego peronu będzie to już około 200-300 metrów mamy po lewej stronie niewielką murowana jakąś rozdzielnice, szopę za nią skręcamy w lewo schodzimy ścieżką z torowiska, jeżeli ktoś pójdzie dalej to widać niedaleki przejazd przez tory i tam można zejść tez w lewo obie te drogi wyprowadzą nas do głównej szosy na Użok.
Oryginalniej jest skręcić wcześniej a dochodząc do pierwszego drzewa mamy stary znaczek szlaku żółtego, który będziemy dość często spotykać jak i czerwony.
Wychodzimy na główną drogę na Użok i idziemy
mijając po drodze kilka domów, dochodzimy do zakrętu w prawo a na wprost mamy pomnik.
Jesteśmy w miejscu gdzie możemy iść w dwojaki
sposób z lewej lub prawej strony pomnika wychodzimy do góry, tam skręcamy w lewo
napotykamy znaczki żółte i trzymamy się ścieżki idziemy cały czas grzbietem
leśnym, przyjemną ścieżką.
Drugi sposób bardziej oryginalny to skręcamy
od razu w lewo mijamy pobliski mały letniskowy domek i idziemy polną drogą
mając po prawej las po lewej pola i też las.
Obie te drogi zaprowadzą nas w to samo miejsce,
czyli na odbicie w lewo do wsi HNYLA obecnie Karpackie. Pilnujmy się śladu GPS.
Można zrobić sobie też wycieczkę idąc dalej
droga w prawo dochodząc do strażnicy i samej Przełęcz Użok, przy odrobinie szczęścia
za pozwoleniem pograniczników i w towarzystwie jest możliwe podejście do
umownych Polskich źródeł Sanu słupek graniczny 224, ale przy obecnej sytuacji
politycznej z reguły odmawiają.
Wracając w stronę owego pomnika odchodzimy
od strażnicy i mijamy ostatni domek po prawej stronie, można wejść na plac i
jest tam studnia gdzie jest okazja uzupełnić wodę, pograniczniki wiedzą, można zapytać a z drogi tej
studzienki nie widać.
Przechodzimy przez wieś HNYLA i w zależności czy
idziemy dalej czy chcielibyśmy już zanocować we wsi pukamy do jedynego baru i
prosimy o nocleg, jeżeli nie jest to dzień, kiedy będzie potańcówka to możemy
na sali rozłożyć karimatę, śpiwór i spokojnie się przespać bez rozkładania
namiotu, jeżeli sala jest zajęta pytamy gdzie można i oni nam pomogą.
Jeżeli jednak mamy dużo czasu i chcemy iść
dalej no to przechodzimy tylko przez wieś i idziemy na wprost, wychodzimy
za domami tam pilnując GPS idziemy dalej można też ukształtowaniem terenu iść
znowu głównym grzbietem prowadzącym do lasu, trzymamy się dróżki i w ten sposób
dojdziemy do głównej ścieżki prowadzącej prosta na Pikuj.
Oryginalnie wejście to ma miejsce przed Górą Starostyna, jeszcze tego nie rozpracowałem i ścieżka prowadzi nas wychodząc tuz za Starostyną, zaznaczyłem na tracku prawdopodobne miejsce przejścia. Przechodziłem przez Starostynę wędrując po raz pierwszy, omijałem wtedy wieś Hnyle łukiem jak prowadził obecny inny szlak.
Droga do najwyższego szczytu Bieszczad Wschodnich Pikuja ciągnie się bardzo malowniczym grzbietem mając po obu stronach doliny z wioskami.
Dochodzimy do Góry Pikuj, przy samym betonowym znaku skręcamy w lewo pod kontem 90 stopni i schodzimy w dól.
Od Starostyny spotykamy sporadycznie znaki żółte i czerwone.
Schodząc z Pikuja cały czas prosto musimy uważać na gęstą kosodrzewinę choć ta prawdziwie gęsta dopiero przed nami.
Oryginalnie wejście to ma miejsce przed Górą Starostyna, jeszcze tego nie rozpracowałem i ścieżka prowadzi nas wychodząc tuz za Starostyną, zaznaczyłem na tracku prawdopodobne miejsce przejścia. Przechodziłem przez Starostynę wędrując po raz pierwszy, omijałem wtedy wieś Hnyle łukiem jak prowadził obecny inny szlak.
Droga do najwyższego szczytu Bieszczad Wschodnich Pikuja ciągnie się bardzo malowniczym grzbietem mając po obu stronach doliny z wioskami.
Dochodzimy do Góry Pikuj, przy samym betonowym znaku skręcamy w lewo pod kontem 90 stopni i schodzimy w dól.
Od Starostyny spotykamy sporadycznie znaki żółte i czerwone.
Schodząc z Pikuja cały czas prosto musimy uważać na gęstą kosodrzewinę choć ta prawdziwie gęsta dopiero przed nami.
Na powyższej fotografii mamy widok na nasza
trasę z Pikuja, my idziemy prosto prawą stroną a w dali widać po lewej stronie
jakąś ścieżkę muszę ją dopiero sprawdzić, my idziemy trzymając się śladu GPS
oraz możemy przez jakiś czas znaków.
Trasa z Pikuja jest dość przyjemna, kiedyś idąc pierwszy raz miała dużo powalonych drzew i bardzo wydłużała
się w tym miejscu wędrówka, ostatnim razem mile zaskoczył nas fakt, że ktoś
trasę przeczyścił, później też trafiają się odcinki odświeżone i udrożnione, jednak
jest jeszcze wiele miejsc, które mam nadzieje ktoś wcześniej czy później przeczyści.
Z Pikuja ruszamy około 10.30 i dochodzimy
około 14tej do baru - motelu przy trasie M06, to tak orientacyjnie przy średnio
szybkim tempie. Początkowo odcinek idziemy lasem, po pewnym czasie wychodzimy
na pola i idziemy polną drogą mając po prawej pola, i dolinki z zabudowaniami
oraz pojawiacą się chwilami w dali owa trasa, do której dojdziemy.
Trzymając się z lewej strony drzew i śladu GPS
dochodzimy do linii wysokiego napięcia przechodzimy pod nią, numer na żelaznym
słupie 85 dalej idziemy bacząc dobrze na ślad, bo łatwo zejść z wyznaczonej
trasy. Następnym odnośnikiem jest maszt nadajnika zapewne GSM, skręcamy w prawo
mijamy sporadycznie znaczki koloru żółtego, dalej już prosto do wspomnianego
baru przy drodze M06.
Przez całą drogę a więc od Pikuja a
dokładniej jeszcze od okolic Starostyny nie ma specjalnej możliwości uzupełnienia
wody, jeżeli nas przyciśnie trzeba zejść w bok gdzieś niżej do jakiegoś strumyka,
my przechodzimy obok starego raczej nie czynnego motelu dochodzimy do
drogi przechodzimy na drugą stronę i robimy odpoczynek przy barze.
Jest to jedno z tych miejsc gdzie można zakończyć
kilkudniową wędrówkę i rozpocząć dalej następnym razem. Problem jednak jest
taki, że ja miałem trudności w zabraniu się z tego miejsca do Lwowa, lepsza opcja to dobry dzień drogi dalej lub półtora do wsi Lawocne, tam pociągiem w kier. Lwowa.
Dalej z trasy M06 oryginalna trasa prowadziła dokładnie
przez posiadłość tego motelu baru, przeszliśmy tędy wszyscy po wcześniejszej
zgodzie gospodarzy, jednak jest to bardzo utrudnione i zarośnięte, i tylko
wcześniejsze obliczenia oraz spotykane w tej gęstwie stare znaki żółte
utwierdzały nas w tym, że dobrze idziemy.
Alternatywą na ten niewielki odcinek jest dróżka,
na którą wejdziemy idąc od baru ulicą na północ jakieś 300 metrów jak pokazuje GPS,
ale to i dalszy ciąg niebawem w następnym poście Pozdrawiam hej hej.